Na minioną noc zatrzymaliśmy się w Bogatyni, w hotelu
Rychło. Standard zadowalający, ale za nie najmniejsza cenę. Wcześniej zajechaliśmy do hotelu Górnik, ale tam panował taki PRL, że nie zdzierżyłem.
Recepcjonistka się mnie pyta, czy jestem robotnikiem, czy nie, a ja odpowiadam jakie to ma znaczenie, a ona mi, że ma. Ale jakie nie odpowiedziała. Ja się pytam, czy są prysznice w pokojach, a ona mi na to, że najlepiej jakbym pojechał 500m dalej do hotelu Rychło. Bez komentarza.
Bogatynia leży u zbiegu granic polskiej, czeskiej i niemieckiej. Sam dojazd do Bogatyni był ciekawy.
Jeszcze w Czechach na autostradzie jazda przypominała jazdę figurową na lodzie. śnieżyca, zamieć, nic nie widać. W radio słychać o groźnych wypadkach w okolicach Liberca. Mimo, że autostrada to jadę z prędkością ok. 70-80km/h.
Tuż przed granicą zjazd na Porajów - to pierwsza polska miejscowość. Przy bardzo ograniczonej widoczności jedziemy przez las, mamy świadomość, że za chwilę po lewej będą Niemcy, przed nami Polska, ale widać tylko czarną dal.
W końcu widać zwykły drogowskaz: w prawo Porajów, a w lewo Zittau. Po niemieckiej stronie zabudowania przejścia granicznego, a w stronę Polski nic - tylko po kilkudziesięciu metrach zabudowania mieszkalne - to już Porajów.
Do Bogatyni jeszcze ok. 15km. Jedziemy drogą wąską o bardzo dziurawej nawierzchni. GPS wskazuje, że po lewej stronie, kilka metrów z boku przebiega granica. Faktycznie w pewnym momencie widać po lewej jakąś polną ścieżkę w lewo, a obok niej słup graniczny. Wychylając się z samochodu można go dotknąć. Ciekawe uczucie...
Ostatecznie dojeżdżamy do Bogatyni, a tam z przeszkodami opisanymi na początku wpisu zatrzymujemy się na nocleg.